sobota, 21 lutego 2015

Siła minimalizmu

Czasem porywa nas ściana dźwięków, ich różnorodność i mnogość. Zatapiamy się w takiej muzyce nie wiedząc, co przyniesie każda kolejna sekunda. Czasem jednak wystarczy odpowiedni bit i tylko kilka dźwięków, by przykuć uwagę. Dziś będzie o pięknym minimalizmie.



Uważam, że minimalistyczne utwory są niezwykle seksowne. Minimal to mój faworyt, jeśli chodzi o elektronikę, ale oszczędne utwory można odnaleźć również w innych gatunkach.
W minimalu naprawdę można się rozkochać. Trzeba tylko dać mu szansę, zaufać, że kilka dźwięków to nie lenistwo twórcy, tylko przemyślana, porywająca koncepcja:)
Mnie taka muzyka porywa - im mniej dźwięków, im bardziej wkręcający loop, tym większe szanse, że zapomnę o całym świecie.

Przykładem takiej minimalistycznej kompozycji, która urzeka mnie od pierwszego przesłuchania (i nie ma szans, by mi się znudziła...) jest "Miss you" Trentemoller 
Takie utwory bardzo mocno dotykają duszę, są wręcz przeszywające. Docenia się każdy dźwięk, każdą nutę. Dzięki mniejszej ich liczbie, każda wybrzmiewa jakby dwa razy mocniej.



Wyjątkowy numer...rozbrajający, szczery. W niewielu dźwiękach zamkniętych jest tyle emocji! Bardzo subtelny, emanujący erotyzmem i niewiarygodną uczuciowością...

Ale minimalizm, jak już wspomniałam na początku, odkrywam nie tylko w utworach elektronicznych. Czasem pojawi się numer z zupełnie innej bajki, na przykład w nurcie hip-hopowym.
Takim minimalistycznym utworem, który mnie totalnie zachwyca i jest gdzieś z pogranicza hip-hopu, soulu, jest "Pink&Blue" Andre 3000 (soulowa połówka OutKast)


Przez zdecydowanie większą część utworu jest on szalenie minimalistyczny. I hipnotyzuje. Na początku wcale nie ma rozhulanego bitu, basów, gitar, sekcji dętej etc. Ale jest siła i mega duża dawka seksapilu!

Szukam minimalu w muzyce dalej, to muzyczna rzeka z porywającym nurtem!

środa, 11 lutego 2015

Down on me, George

Pamiętam tamten wieczór. Po imprezie integracyjnej skończyło się na włączaniu piosenek na YT w mieszkaniu jednej z koleżanek. W morzu numerów mniej lub bardziej ambitnych i interesujących, nagle pojawił się on. To był 2013 r. 

Jakiś wysoki, chudy koleś o cielęcym wzroku. Brytyjczyk, rocznik 1993 (!). Wideo to zbiór ujęć z mieszkania, z garażu, podczas których młokos gra na różnych instrumentach i śpiewa.

                                                                                                                                                                                                               Ale jak gra.
Ale jak śpiewa!

To był strzał. Wszyscy tam na tej imprezie zamarliśmy. Zrobić cover lepszy od oryginału nie jest łatwo. Jest cholernie trudno, a jeśli jeszcze na dodatek chcemy totalnie zmienić styl muzyczny... Hmmm, efekt może być różny. W tym wypadku był jednak piorunujący.
Ten chłopak jest po prostu magnetyczny! Pierwszym jego utworem, który usłyszałam, był kawałek rapera Kendricka Lamara "Swimming pools (drank)". Posłuchajcie,  popatrzcie...




Pominę już jego multiinstrumentalne umiejętności (choć dają spektakularny efekt). Sposób, w jaki śpiewa, jak wyraża emocje, jak ślizga się bez problemu po dźwiękach i jak ciężki, rapowy numer zamienił w boską balladę z rockowym zacięciem, nadając jej swój charakter...George oddaje się muzyce totalnie, zapomina się, tonie w dźwiękach. Do tej pory, ilekroć włączę to wideo, jestem pod jego wielkim wrażeniem.

A na romantyczne wieczory generalnie polecam całą jego płytę. Potrafi być liryczny, potrafi być rozrywkowy, ale też mocny i męski. Znajdziecie tu różne dźwięki, różne emocje i tempa. Polecam:)


sobota, 7 lutego 2015

Morfina

Michael. Moja miłość od trzeciego roku życia:) To on nauczył mnie, że muzyka to emocje i totalny brak ograniczeń. Sensualnych utworów nagrał wiele, czemu z pewnością poświęcę oddzielny wpis. Dziś jednak z głośników płynie "Morphine" - wg mnie najbardziej erotyczne 6:28 minuty w jego karierze.

Lyrics

W internetowych źródłach odnaleźć można przede wszystkim bardzo prostą i mało wnikliwą interpretację: "to kawałek o uzależnieniu Michaela od morfiny i demerolu". OK, nie kwestionuję tego, wszyscy wiemy, ile specyfików w krótkim życiu przyjął jego organizm .
Ale Michael to król niejednoznaczności i tekstów z drugim dnem.
On o tym uzależnieniu pisze jak o związku, z cała paletą barw - ekscytacją, namiętnością, strachem, przywiązaniem, ucieczką etc. Utwór rozpoczyna się przecież od zupełnie "niemedycznych" wersów:

He got flat baby

Kick in the back baby
A heart attack baby
I need your body

Morfina przemawia niczym modliszka. Oplata go i uzależnia. Jest silna, uwodzi, daje mu to, czego potrzebuje.

A czego potrzebuje tak naprawdę?

Relax
This won't hurt you
Before I put it in
Close your eyes and count to ten
Don't cry
I won't convert you
There's no need to dismay
Close your eyes and drif away

Drift away 
Zapomnienie, ucieczka, zmysły, totalne odpłynięcie. Trudno nie dostrzec tu erotycznych konotacji.
Oczywiście, z perspektywy czasu widzę również, jak dramatyczny jest ten tekst, o jak wielkiej samotności mówi. Jednak o swoim "związku" z morfiną i demerolem Michael śpiewa w tak niestandardowy, nomen omen uzależniający sposób, że trudno, by ten utwór nie pobudzał.

Music

Morfinowego kopa daje nie tylko tekst. Muzyka w "Morphine" ścina z nóg. Od początku jest mocno, mega odważnie i surowo, jak na króla pop i soul. Na płycie "Blood on the dancefloor" (1997 r.) słychać nadal echa flirtu Michaela z cięższymi brzmieniami, zahaczającymi momentami o house, techno, elektronikę, który rozpoczął na "Dangerous" (1991 r.).

Jednak muzyka w "Morphine" to nie jest jednostajny, ciężki bit. Ten utwór rzeczywiście jest jak związek - niespodziewane przejście do "demerolowej" wstawki z oszczędnym podkładem w postaci subtelnego pianina, po to by zaraz znów wykrzyczeć "Morphine!"...hmmm, ten numer jest jak rollercoaster. Dramatyczny, ale absolutnie uzależniający. Posłuchajcie zresztą sami.


czwartek, 5 lutego 2015

Big Boi is a bad boy

Big Boi czy połówka kultowego duetu Outkast, pięć lat temu uraczył nas swoim pierwszym solowym albumem. Choć w zasadzie już płyta Outkast "Speakerboxxx/The love below" z 2003 r. składała się z dwóch oddzielnych wydawnictw, to na "Sir Lucious Left Food: The Son of Chico Dusty" Big Boi pokazał całą prawdę o sobie i swoich muzycznych zajawkach.


Ten album jest jak wybuch. Emocji, dźwięków, melodii. Oczywiście nie pisałabym o tej płycie, gdyby nie była również sexy:) To domena gości ze wschodniego wybrzeża, których mocne bity i flow pełne są słońca, energii i charakterystycznych wibracji.



Wybrałam z tej płyty dwa numery, o który chciałabym Wam napisać. Są idealne na wieczór, tworzą mega nastrój i uważam, że w swojej kategorii są naprawdę znakomite.




"Hustle blood"


To jest dźwięk Atlanty! Spokojny, ale wyrazisty bit, ta seksowna gitara i aksamitny wokal (Jamie Foxx robi świetną robotę...). Ten numer po prostu buja i ma totalnie wkręcający klimat. Ma przy tym niewulgarny, ale namiętny i emanujący męską siłą tekst. Ten utwór urzeka nawet te osoby, które nie są na co dzień wielkimi fanami hip-hopu.Wykorzystajcie koniecznie.

"Daddy said, when you hit 18,
that you will never marry one like me
But didn't know you fell for a hustler
Hustle blood all in me, all in me
But I've been waitin for this day to come"



"Tangerine"


I znów ta niesamowita gitara! Southern hip-hop w pełnej okazałości. Energiczniejszy bit, tamburyno, ostrzejszy tekst. Plus za "smaczki", na przykład kobiecy głos w 0:58, który uwiarygodnia całość tekstu i opisywanej historii. Włączcie "Tangerine" dla rozgrzania atmosfery.

"How she choose? She just whispers in my ear ("I'm with you")"


Big Boi tak opisywał pracę nad płytą i nastrój, jaki panował w studio: "Some candles, a little red light, maybe some crunck juice and a cigar". To słychać w każdym dźwięku!

poniedziałek, 2 lutego 2015

Memories

Zimny, lutowy poniedziałek. nasze zmysły schowane pod grubymi swetrami i szalikami.
Odliczamy dni do wiosny, tęsknimy za latem.

Ciepłe promienie słońca na twarzy, błękitna woda, parzący piasek pod stopami, orzeźwiające krople na skórze i delikatny, ledwo wyczuwalny wiatr. Lato to niezwykle zmysłowa pora roku i uwielbiam utwory, które mi o tych miesiącach przypominają.


Ten tydzień zacznijmy z utworem nigeryjskiej wokalistki ASA. Wyjątkowy remix jest dziełem Brytyjczyków - Stumbleine.

Jest coś magicznego w tej produkcji.
Coś mega zmysłowego. 
Czy to za sprawą absolutnie cudownego teledysku, gry świateł, słońca, wody, wibrujących kolorów?
Czy może za sprawą historii, która przywołuje na myśl bezpowrotnie utracone pierwsze miłości i przyjaźnie?
Czy to wreszcie za sprawą delikatnych, elektronicznych, otulających dźwięków?
Popatrzcie, posłuchajcie, odpłyńcie...:)


niedziela, 1 lutego 2015

Dlaczego muzyka jest sexy?

Piosenki mogą być dla nas seksowne z kilku powodów:

1. Dźwięki

To wydaje się być podstawowe kryterium, choć są pewne utwory, które zahipnotyzowały mnie czymś innym. Każdego pobudzać będzie coś innego - jedni odpłyną przy ciepłym jazzie, inni potrzebują ciężkiego techno, jeszcze inni trash metalu. Dla mnie osobiście najbardziej erotyczny potencjał ma elektronika, dźwięk saksofonu (cóż za banał :) i ciężki hip-hop/trap.

2. Tekst

Czasem utwór nie miałby takiej mocy, jaką ma, gdyby nie wyjątkowy tekst. Jako polonistka zwracam na to szczególną uwagę i - podobnie jak w klasycznym wierszu - uważam, że odpowiednia kompozycja słów może totalnie zniewalać. Każdy z Was na pewno ma jakieś swoje cytaty z piosenek, przy których się rozczula, wpada w deprechę albo się nakręca.

3. Wspomnienia

Jeśli patrzyłaś/łeś w oczy ukochanej osoby,
a w tle płynęły jakieś dźwięki, jest więcej niż pewne, że
ta właśnie piosenka będzie mieć dla Ciebie zmysłowe konotacje już zawsze. Nawet, jeśli obiektywnie nie będzie sexy. Obrazy w naszej głowie, które wyświetlają się w trakcie słuchania utworów, to mechanizm, nad którym nie sposób zapanować. Czasem wręcz czujemy "tamten moment". Muzyka zdecydowanie ma siłę przywracania przeszłości.



4. Powiązania

Czasem znasz historię powstania danego numeru i ona tak Cię nakręca, że piosenka od razu wydaje się być bardziej seksowna. Poza tym cała wielka działka muzyki filmowej i utworów wykorzystanych w filmach... temat rzeka. Utwór dobrze dobrany do sceny bądź historii miłosnej zazwyczaj staje się po prostu klasykiem. I choć sceny filmowe to wydawałoby się płytszy katalizator niż w punkcie 3, to jednak potrafi wywołać ogromne emocje.

Jeśli chodzi o ostatni punkt, to moim zdecydowanym faworytem jest utwór "Colourblind" amerykańskiej grupy Counting Crows. Ballada rozbrzmiewa w filmie "Szkoła uwodzenia" ("Cruel intentions"). Oczywiście słyszymy tę piosenkę w trakcie pierwszego razu bohaterów. Zobaczcie poniżej;)
Może i ten film jest jakimś młodzieżowym klasykiem, ale lata mijają, a ja nadal uważam, że ta scena, ta muzyka, gra Ryana Phillippe i Reese Witherspoon są niezwykle świeże, naturalne i przekonujące. Między nimi jest chemia, muzyka niesie, tekst pobudza. Pełen pakiet.
Zawsze, ale to zawsze gdy słyszę ten utwór, gdy słyszę to hipnotyczne "I am ready", widzę oczyma wyobraźni tę scenę i cóż...ogarnia mnie wzruszenie i miękną kolana:)






Gra wstępna

Jak w tytule - słowo wstępu:)

To jest blog o muzyce i szczególnych emocjach, jakie wywołują pewne utwory.

Nie będzie ani wesoło, ani imprezowo, ani depresyjnie.

Analizując swoją miłość do muzyki doszłam w pewnym momencie do wniosku, że piosenki, które uwielbiam, które zostają ze mną na dłużej - niezależnie od gatunku - mają pewien wspólny mianownik. To ich erotyzm. To czasami drobne, magnetyczne elementy przyspieszające tętno.

Hasło "erotyczna playlista" ma w Google 3 800 000 wyników. Nie znam osoby, która nigdy by nie szukała idealnego kawałka "na wieczór", albo nie powiedziała choć raz "ten numer jest sexy, jaram się!".

Kocham sztukę i w różnych jej odsłonach - rzeźbie, malarstwie, kinie czy literaturze - odbieram sygnały dotyczące cielesności i erotyki. Trudno przecież zaprzeczyć temu, że w każdej formie sztuki seksualność była dla wielu artystów bardzo ważną (jeśli nie najważniejszą) inspiracją.

Jednak to muzyka oddziałuje na mnie w sposób wyjątkowy. Śpiew jest bowiem tą formą sztuki, która istnieje bez pomocy jakiegokolwiek narzędzia. Jest najbardziej cielesna. Wypływa z nas - i do nas wraca. Nie trzeba wytężać wzroku, analizować, oglądać z każdej strony, czytać napisów podczas seansu i słuchać jednocześnie.

Można zamknąć oczy i po prostu poddać się temu, co za chwilę nas wypełni.




Chciałabym, żeby ta muzyka Was emocjonalnie rozbuchała, zahipnotyzowała, żebyście dali się ponieść, zainspirować i zniewolić. 

Nie będzie wulgarnie. Będzie tak, jak lubię - subtelnie i zmysłowo. Tu znajdą się utwory, które w moim subiektywnym odczuciu mają w sobie "to coś" i wiecie już, o jakim dokładnie pierwiastku będzie mowa.