środa, 11 lutego 2015

Down on me, George

Pamiętam tamten wieczór. Po imprezie integracyjnej skończyło się na włączaniu piosenek na YT w mieszkaniu jednej z koleżanek. W morzu numerów mniej lub bardziej ambitnych i interesujących, nagle pojawił się on. To był 2013 r. 

Jakiś wysoki, chudy koleś o cielęcym wzroku. Brytyjczyk, rocznik 1993 (!). Wideo to zbiór ujęć z mieszkania, z garażu, podczas których młokos gra na różnych instrumentach i śpiewa.

                                                                                                                                                                                                               Ale jak gra.
Ale jak śpiewa!

To był strzał. Wszyscy tam na tej imprezie zamarliśmy. Zrobić cover lepszy od oryginału nie jest łatwo. Jest cholernie trudno, a jeśli jeszcze na dodatek chcemy totalnie zmienić styl muzyczny... Hmmm, efekt może być różny. W tym wypadku był jednak piorunujący.
Ten chłopak jest po prostu magnetyczny! Pierwszym jego utworem, który usłyszałam, był kawałek rapera Kendricka Lamara "Swimming pools (drank)". Posłuchajcie,  popatrzcie...




Pominę już jego multiinstrumentalne umiejętności (choć dają spektakularny efekt). Sposób, w jaki śpiewa, jak wyraża emocje, jak ślizga się bez problemu po dźwiękach i jak ciężki, rapowy numer zamienił w boską balladę z rockowym zacięciem, nadając jej swój charakter...George oddaje się muzyce totalnie, zapomina się, tonie w dźwiękach. Do tej pory, ilekroć włączę to wideo, jestem pod jego wielkim wrażeniem.

A na romantyczne wieczory generalnie polecam całą jego płytę. Potrafi być liryczny, potrafi być rozrywkowy, ale też mocny i męski. Znajdziecie tu różne dźwięki, różne emocje i tempa. Polecam:)


Brak komentarzy:

Prześlij komentarz