Nie zaproponuję. Do karaibskich rytmów potrzebuję prawdziwego sierpniowego słońca... teraz nastraja mnie i kołysze muzyka dla wielu tak szara jak ciężkie chmury nad nami. Polubiłam się jakiś czas temu z szarym kolorem, doceniłam niezliczoną ilość odcieni i głębię. I bynajmniej nie piszę tu o Mr G. ;-)
Doceniam też coraz bardziej szare, metaliczne dźwięki. Nakręcają mnie. Są trochę nieprzyjemne i trochę ich pragniesz. Niby dancehall byłby w lutym skuteczniejszą odtrutką na fatalną aurę, ale... jednak repeat włączam słuchając czegoś innego.
Chłód tych dźwięków rozgrzewa. Nieprzyjazne na początku, agresywne riffy gitary zaczynają z każdą sekundą wchodzić coraz lepiej.
Nine Inch Nails, bo o nich de facto mowa od początku;-) to jeden z najseksowniejszych zespołów ever. Rozkrzyczany, emocjonalny wokal, teksty pełne napięcia, egoizmu, walki między płciami. Ich muzyka jest jak jedno wielkie ścieranie się. Ocieranie. Choć to raczej papier ścierny niż ręcznik frotte.
Ale posłuchajcie tylko, albo wróćcie na chwilę do tej muzyki... industrialnie, metalicznie, niezbyt bezpiecznie. To nie są przyśpiewki dla dziewcząt z internatu. To muzyka, w której zanurzasz się całym sobą.
"If I could feel all the pins and the pricks
If you were real I could take what's apart
And put it back together
This will come true
Help me get
Into you
Deep."
/"Deep"
To muzyczna ekscytacja. Polecam zwłaszcza w lutym trochę więcej emocji. Prawdziwych!