poniedziałek, 21 marca 2016

Zakazany owoc

Niektóre utwory sprawiają, że masz ochotę grzeszyć. Masz w głowie wizje, których (być może) nie odważysz się zrealizować. Są to podniecające obrazy, zmieniające się wraz z pulsującą w żyłach krwią i dźwiękami, które rozpalają.

W ubiegłym tygodniu trafiłam na utwór, który mną totalnie zawładnął. No cóż, zdarzają się takie sytuacje:) I może nie byłoby w tym nic dziwnego, gdyby nie fakt, że śpiewa go Rihanna. Można o niej powiedzieć wiele - mistrzyni gorących rytmów, skandali, "twerkujących" numerów, hiphopowej wulgarności i słońca z Barbadosu. Ale rzadko o jej muzyce mówi się, że hipnotyzuje.
Jednak tym razem RiRi wzięła się za cover średnio znanego w Polsce australijskiego rockowego bandu  Tame Impala. Utwór "Same ol' mistakes" pojawił się na jej nowym krążku ANTI.
Wokalistka wiele w nim nie zmieniła, co dla niektórych komentatorów jest wadą, dla innych - zaletą.
Dla mnie to plus, bo utwór sam w sobie jest genialny, a na pierwszy plan wysunął się jej zamszowy głos (tak, ona potrafi mieć taki właśnie głos). Posłuchajcie:


Dlaczego tytuł tego wpisu to "zakazany owoc"?

Tekst, tekst. Słowa są najważniejsze:

"Two sides of me can't agree
When I breathe in too deep./

I know that you think it's fake
Maybe fake's what I like./

Feel like a new person
(but you make the same old mistakes)
Well, I don't care I'm in love
(Stop before it's too late)."

Romans? Sytuacje, które nie powinny się wydarzyć? Jakaś kompletna gorączka, emocje, pikowanie w dół nie zważając na konsekwencje. Przepaść. Hedonizm. Nirwana połączona z nieuchronnym końcem.
Dodajmy do tego tekstu gęstą muzykę, która płynie powoli i mamy gotowy numer do lap dance.
Jest gorąco.

A na koniec oryginał. Uwielbiam ten utwór konfrontować - głos żeński i głos męski. Dwie strony tego samego medalu, tego samego romansu. Czy jego bohaterowie myślą o nim w ten sam sposób? Co czują?
Ten utwór jest jak historia pełna emocji. Jak intymne spotkanie, które trwa tu i teraz, choć nie powinno. A jednak... nie jesteśmy przecież z kamienia.








środa, 10 lutego 2016

Chłód metalu

Pochmurny i deszczowy luty. W sklepach szał przedwalentynkowy, ostatki, tłusty czwartek... na przekór ołowianej aurze, dookoła każą się uśmiechać, cieszyć. Nie dawać chandrze. Zgodnie z ideą bloga i z ogólną tendencją, powinnam teraz zaproponować coś seksownie wesołego.

Nie zaproponuję. Do karaibskich rytmów potrzebuję prawdziwego sierpniowego słońca... teraz nastraja mnie i kołysze muzyka dla wielu tak szara jak ciężkie chmury nad nami. Polubiłam się jakiś czas temu z szarym kolorem, doceniłam niezliczoną ilość odcieni i głębię. I bynajmniej nie piszę tu o Mr G. ;-)
Doceniam też coraz bardziej szare, metaliczne dźwięki. Nakręcają mnie. Są trochę nieprzyjemne i trochę ich pragniesz. Niby dancehall byłby w lutym skuteczniejszą odtrutką na fatalną aurę, ale... jednak repeat włączam słuchając czegoś innego.
Chłód tych dźwięków rozgrzewa. Nieprzyjazne na początku, agresywne riffy gitary zaczynają z każdą sekundą wchodzić coraz lepiej.


Nine Inch Nails, bo o nich de facto mowa od początku;-) to jeden z najseksowniejszych zespołów ever. Rozkrzyczany, emocjonalny wokal, teksty pełne napięcia, egoizmu, walki między płciami. Ich muzyka jest jak jedno wielkie ścieranie się. Ocieranie. Choć to raczej papier ścierny niż ręcznik frotte.
Ale posłuchajcie tylko, albo wróćcie na chwilę do tej muzyki... industrialnie, metalicznie, niezbyt bezpiecznie. To nie są przyśpiewki dla dziewcząt z internatu. To muzyka, w której zanurzasz się całym sobą.



"If I could feel all the pins and the pricks
 If you were real I could take what's apart
 And put it back together
 This will come true
 Help me get
 Into you
 Deep."

/"Deep"


To muzyczna ekscytacja. Polecam zwłaszcza w lutym trochę więcej emocji. Prawdziwych!






czwartek, 13 sierpnia 2015

Upalne dźwięki

Zbieram myśli, inspiracje i powracam:) Mój serdeczny przyjaciel Marcin podrzucił mi ostatnio pewien link. Nie wiem, czy był to dobry pomysł, bo przy tych tropikalnych temperaturach nie powinnam dodatkowo podnosić sobie ciśnienia:)) A tak właśnie stało się tego wieczoru!

Daniel Johns. Krótko i na temat. 36-letni Australijczyk ma wszystko - znakomity głos, przechodzący od soulowego falsetu do niższych rejestrów, ma pomysł na siebie, jest mega seksowny, ma charyzmę i znakomicie sprawdza się na żywo. Ma pasję. Jego klipy to ciekawe mini-przedstawienia (coś jak FKA Twigs, nie sposób się nudzić). Szerzej kojarzony jest jako wokalista rockowej grupy Silverchair. W swojej działalności poszedł jednak w stronę, która według mnie dużo bardziej uwypukla zalety jego głosu. Nie stara się być drugim Cobainem, jest sobą.



Oglądając teledyski, słuchając jego muzy, naprawdę można odpłynąć. Śpiewa w bardzo sensualny sposób, świadomy swojej atrakcyjności i magnetyzmu. No cóż, miękkie kolana i pełne oczarowanie. I jest hetero! ;)
Choć sądzę, że facetom, którzy skupią się tylko na muzyce i doceniają falsetowe, soulowe śpiewanie, Daniel Johns też przypadnie do gustu. Żeby jednak nie wprowadzać Was w błąd - Johns z soulu czerpie przede wszystkim tematykę utworów i frazowanie, natomiast jego muzyka to fascynująca mieszanka, współczesnej elektroniki, soulu, brit-popowych gitar. Ciekawie, naprawdę.
Idealny na letnią randkę, gdy dopiero po 23 można zacząć oddychać:)
Oddychajcie z jego muzyką w tle. Polecam!

Od tego się zaczęło...;) "Cool on fire"


Daniel na żywo daje radę;)


niedziela, 24 maja 2015

Nieoczywiste

Są utwory, które w opisie na YT mają "sex", "sexy music" etc. Wiemy, że to pościelówy, miłe dla ucha r'n'b albo delikatna, chilloutowa elektronika. Są też piosenki nieoczywiste. Taki, które mają w sobie jeden wers, jedną nutę, przeciągły dźwięk, przy których nagie jest ciało i naga jest dusza.

Mistrzem nieoczywistej erotyki jest dla mnie Grzegorz Ciechowski.
Jego teksty to cielesność ujęta w tak wzniosłą metaforykę, że mam ochotę płakać nad pięknem człowieka i tego świata. Naprawdę, on porusza do granic możliwości. Ludzkie ciało i emocje były dla niego niczym świątynia, tak przynajmniej odczuwam jego muzykę i lirykę. Dziś słucham mniej popularnego utworu "Tobie wybaczam". Tu nie trzeba zbyt wiele dodawać. Wyjątkowa muzyka, wspaniały tekst...Jak zwykle w przypadku Ciechowskiego - nieoczywisty, bolesny, rozedrgany. Męski, uwodzący. Po prostu genialny.



Dziś jest też ze mną Justyna Steczkowska. Jest w jej muzyce, podobnie jak u Grzegorza Ciechowskiego, erotyka nieoczywista. Niepokojąca, zawodząca, oniryczna. Nie każdemu taki klimat odpowiada. Jedni jamajskie, pozytywne rytmy i słońce będą utożsamiać z pożądaniem. Inni wybiorą skandynawski chłód. Dla mnie interesujące i seksowne są różne rytmy, ale dzisiaj ten niepokojący, wielowymiarowy nastrój jest mi szczególnie bliski.


środa, 6 maja 2015

It's bed time. It's FKA twigs.

Zdecydowanie wolę słuchać wokalistów niż wokalistki. Zdecydowanie wolę niskie, męskie głosy niż delikatne kobiece, sopranowe śpiewanie. Ale FKA twigs uwielbiam.



Nie tak łatwo przekonać mnie do damskiego śpiewania. Wie o tym mój serdeczny kolega, stale przekonujący mnie do coraz to nowych artystek. A na moich płytach śpiewają głównie faceci, lajki na YT też trafiają do płci brzydkiej. Może w sumie nie ma w tym nic dziwnego, że podnieca głos płci przeciwnej:)) 


Tym bardziej sama siebie zadziwiłam, klikając 'repeat' przy muzyce tej wokalistki. W zalewie obrzydliwej momentami tandety, wirujących cycków i nadymania sztucznych ust, ta tajemnicza, orientalna dziewczyna o dziewiczym głosie po prostu urzeka.

Tu wszystko się zgadza

FKA twigs (Tahliah Debrett Barnett) to gorący towar eksportowy z Wysp, ale w jej muzyce wyraźnie słychać jamajsko-hiszpańskie korzenie. Moja rówieśniczka. I czuje podobnie. Stawia na to samo, co ja. Jej muzyka to piorunująca mieszanina etnicznych rytmów, r&b, elektroniki. Eteryczny, ale silny głos, przemyślana koncepcja, wyjątkowa oprawa wizualna. FKA kusi, jest sensualna i namiętna - w bardzo nieoczywisty sposób. Jest taka, jak my. Raz mocna i stanowcza, raz kompletnie bezradna i oddana. Jest w swojej artystycznej, szalonej kreacji totalnie prawdziwa i szczera. Dlatego tak porywa...



Niezwykle podoba mi się to, że momentami o erotyce śpiewa w bardzo odważny, bezczelny wręcz sposób, ale robi to tak, że zamiast wulgarności masz wrażenie, że dotykasz jedwab.




                                 

wtorek, 14 kwietnia 2015

I'm burning inside

Są utwory, które od pierwszego przesłuchania mają nas w swoim władaniu. Zbiór dźwięków, wobec których jesteśmy całkowicie bezbronni. To jeden z przykładów.

Znamienny tytuł "I'm burning inside". Elektroniczna rzeka dźwięków, która płynie wartkim nurtem. Zanurzam się w tym utworze, a on mnie po prostu pali od środka. Spalam się i jednocześnie jestem tak natchniona tą piosenką, że trudno to racjonalnie wytłumaczyć.



Budzi we mnie jakieś zupełnie euforyczne stany. Chcę przy tej piosence pragnąć bardziej, chcę się przy niej kochać, chcę kochać, chcę rozpadać się na drobne kawałeczki tak, jak pięknie rozpadają się kolejne dźwięki. Taki stan. Takie brzmienia, które wizualizuję sobie jako kamyk rzucony do jeziora. Widzicie te okręgi roztaczające się po lustrzanej tafli? Czujecie, jak te dźwięki przez Was przepływają. To jest energia, to jest magia, to jest miłość...



Utwór z płyty "Let the love flow". To mówi samo za siebie.


So, let the love flow and burn me inside!

czwartek, 26 marca 2015

Ciepło, cieplej, Brasil!

Uważam, że najbardziej "sexy" są dźwięki niepokojące i dość mroczne. Pewnie dlatego tak często pojawia się tu oraz na FP elektronika i hip-hop. Ale gdy wszystko budzi się do życia, gdy mamy wiosnę... gdy na moją klawiaturę właśnie padają ciepłe promienie słoneczne...wtedy mam ochotę na klimaty...

...nieco bardziej egzotyczne. Choć nie słucham za dużo bossa novy, to akurat brazylijskie rytmy niezaprzeczalnie mają w sobie urzekającą sensualność, słońce i radość. Dosłowność mnie jednak nudzi (Bezczelność - nie. Dosłowność - tak;)). Dlatego tak chętnie wniknęłam w muzyczny świat grupy Smoke City. Brytyjczycy, którzy grają taką muzykę? Z mglistych, deszczowych klimatów w połączeniu z południowym ciepłem musi powstać ciekawa kompilacja!


I tak właśnie jest. Muzyka Smoke City to interesująca mieszanka jazzu, trip-hopu i bossa novy. Bezpretensjonalna, lekka i bardzo seksowna. Idealna na te wieczory, gdy już możesz otworzyć okno i ciepłe powietrze wpada do środka...
Posłuchajcie całego albumu, istnieje szansa, że całkiem nieźle Was nakręci!