środa, 6 maja 2015

It's bed time. It's FKA twigs.

Zdecydowanie wolę słuchać wokalistów niż wokalistki. Zdecydowanie wolę niskie, męskie głosy niż delikatne kobiece, sopranowe śpiewanie. Ale FKA twigs uwielbiam.



Nie tak łatwo przekonać mnie do damskiego śpiewania. Wie o tym mój serdeczny kolega, stale przekonujący mnie do coraz to nowych artystek. A na moich płytach śpiewają głównie faceci, lajki na YT też trafiają do płci brzydkiej. Może w sumie nie ma w tym nic dziwnego, że podnieca głos płci przeciwnej:)) 


Tym bardziej sama siebie zadziwiłam, klikając 'repeat' przy muzyce tej wokalistki. W zalewie obrzydliwej momentami tandety, wirujących cycków i nadymania sztucznych ust, ta tajemnicza, orientalna dziewczyna o dziewiczym głosie po prostu urzeka.

Tu wszystko się zgadza

FKA twigs (Tahliah Debrett Barnett) to gorący towar eksportowy z Wysp, ale w jej muzyce wyraźnie słychać jamajsko-hiszpańskie korzenie. Moja rówieśniczka. I czuje podobnie. Stawia na to samo, co ja. Jej muzyka to piorunująca mieszanina etnicznych rytmów, r&b, elektroniki. Eteryczny, ale silny głos, przemyślana koncepcja, wyjątkowa oprawa wizualna. FKA kusi, jest sensualna i namiętna - w bardzo nieoczywisty sposób. Jest taka, jak my. Raz mocna i stanowcza, raz kompletnie bezradna i oddana. Jest w swojej artystycznej, szalonej kreacji totalnie prawdziwa i szczera. Dlatego tak porywa...



Niezwykle podoba mi się to, że momentami o erotyce śpiewa w bardzo odważny, bezczelny wręcz sposób, ale robi to tak, że zamiast wulgarności masz wrażenie, że dotykasz jedwab.




                                 

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz