Nie tak łatwo przekonać mnie do damskiego śpiewania. Wie o tym mój serdeczny kolega, stale przekonujący mnie do coraz to nowych artystek. A na moich płytach śpiewają głównie faceci, lajki na YT też trafiają do płci brzydkiej. Może w sumie nie ma w tym nic dziwnego, że podnieca głos płci przeciwnej:))
Tym bardziej sama siebie zadziwiłam, klikając 'repeat' przy muzyce tej wokalistki. W zalewie obrzydliwej momentami tandety, wirujących cycków i nadymania sztucznych ust, ta tajemnicza, orientalna dziewczyna o dziewiczym głosie po prostu urzeka.
Tu wszystko się zgadza
FKA twigs (Tahliah Debrett Barnett) to gorący towar eksportowy z Wysp, ale w jej muzyce wyraźnie słychać jamajsko-hiszpańskie korzenie. Moja rówieśniczka. I czuje podobnie. Stawia na to samo, co ja. Jej muzyka to piorunująca mieszanina etnicznych rytmów, r&b, elektroniki. Eteryczny, ale silny głos, przemyślana koncepcja, wyjątkowa oprawa wizualna. FKA kusi, jest sensualna i namiętna - w bardzo nieoczywisty sposób. Jest taka, jak my. Raz mocna i stanowcza, raz kompletnie bezradna i oddana. Jest w swojej artystycznej, szalonej kreacji totalnie prawdziwa i szczera. Dlatego tak porywa...
Niezwykle podoba mi się to, że momentami o erotyce śpiewa w bardzo odważny, bezczelny wręcz sposób, ale robi to tak, że zamiast wulgarności masz wrażenie, że dotykasz jedwab.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz